
Mamy to! Wyniki konkursu „Historia w Jednym Kadrze”.
Szczerze mówiąc to gdy po kilku dniach pod konkursowym postem były pustki to już myśleliśmy, że nikt nas nie lubi i że trzeba zamykać Soul Travel. Ale wygląda na to, że jednak się wstrzymamy, bo w ostatnich godzinach pod postem zrobił się ruch jak o 17:00 na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Jerozolimskich. Dostaliśmy od Was kilka świetnych opowieści – wrażliwych, czułych na otaczający świat. Opowieści, które dowodzą, że tak jak my lubicie podróżować powoli, cieszyć się spontanicznymi chwilami i z uważnością chłonąć historie spotykanych ludzi, miejsc a także was samych. Ogromnie dziękujemy za Wasze zaangażowanie! Ale dobra, nie przedłużajmy, bo czekacie na wyniki konkursu „Historia w Jednym Kadrze„. Oto one:
I nagroda – zestaw z Gwatemali i Meksyku…
- Ręcznie nawlekany naszyjnik z koralików ze społeczności Wirraritari (Huichole)
- Mała nawlekana torebeczka z koralików z Gwatemali
- Quetzal, symbol Gwatemali, mały ptak tkany z koralików w formie breloczka do kluczy. Wykonano w Gwatemali.
…frunie do Miry Tochorek!
„Na Teneryfę pojechałam na szkolenie po dosyć męczącym tygodniu w pracy. Dzień przed rozpoczęciem szkolenia miałam spędzić na odpoczynku, ale w drodze do hotelu zobaczyłam pięknie ubrane dziewczyny stojące na przystanku autobusowym. Mój autobus się spóźniał, a na tamtym przystanku tradycyjnie ubranych mieszkańców robiło się coraz więcej. Postanowiłam sprawdzić, co to za wydarzenie. Przeszukałam internet, ale za wiele nie znalazłam… Zdecydowałam po prostu pojechać i zobaczyć na własne oczy, co będzie się działo. Obstawiałam, że mieszkańcy Teneryfy ubrani w tradycyjne stroje będą uczestniczyli w jakiejś paradzie.
Kierowca autobusu nie chciał sprzedać mi biletu do Realejo Alto, czyli stacji docelowej, ale nie zrozumiałam jego wypowiedzi po hiszpańsku. Dopiero słowo „fiesta” rozjaśniło sytuację. Zaczęłam przytakiwać i dostałam swój bilet. Do autobusu dosiadało się coraz więcej kobiet w długich kolorowych spódnicach i wyszywanych gorsetach oraz mężczyzn w eleganckich strojach i zdobionych kamizelkach.
Nie wiedząc, dokąd dokładnie zmierzam, wysiadłam tam, gdzie oni i szłam za nimi aż do miasta, w którym odbywało się świętowanie. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że niemal wszyscy są przebrani w tradycyjne lokalne stroje (a nie tylko ci, którzy paradowali ulicami)!
Pochyłe jezdnie małego miasteczka były wypełnione tańczącymi ludźmi i przystrojonymi samochodami. Traktory, ciężarówki i przyczepy były udekorowane w stylu rustykalnym, z płotkami, kwiatami, owocami, a nawet chlebami. Mieszkańcy grając na gitarach i mandolinach szli ulicami (a nie jest to łatwe, przy takim nachyleniu drogi!). Z pojazdów młodzi ludzi rozdawali przechodniom jedzenie: ciastka, ugotowane jajka, słodycze. W tylnej części większości aut był ustawiony grill z szaszłykami. Niektóre samochody miały też wystający kranik, z którego można było nalać sobie wino.
To było niesamowite przeżycie. Po pierwsze dlatego, że było całkiem spontaniczne i przypadkowe (o mały włos wróciłabym do hotelu i przegapiła to wydarzenie!). Po drugie, byłam świadkiem niezwykle radosnego święta, w którym brało udział mnóstwo ludzi niezależnie od wieku. Pozazdrościłam im takiej tradycji i pięknych strojów.”
II nagroda – zestaw z Uzbekistanu…
- Uzbeckie suzani – ręcznie wyszywany obrusik o rozmiarach 90 x 33 cm.
- Ręcznie wykonane srebrne kolczyki (lokalne srebro uzbeckie)
- Książka „Może morze wróci” Bartka Sabeli i z dedykacja od autora.
…jedzie do Pauliny Katarzyny Jasama!
„Z przyjaciółmi najlepiej, czyli przygoda w Jordanii. Jesteśmy taką małą paczką – dwa małżeństwa – cztery osoby, które uwielbiają razem podróżować. W 2020 roku zdobyliśmy razem Koronę Gór Polski. Widujemy się często i przy każdym pożegnaniu mówimy „do jutra”.
Nikt z nas nie planował wyjazdu do Jordanii, pewnie nawet nie potrafilibyśmy jej prawidłowo wskazać na mapie. Traf chciał, że na innym wyjeździe poznałam chłopaków z Jordanii, którzy zapraszali w odwiedziny. Zostało mi jeszcze trochę urlopu, więc nie minęło dużo czasu, a już z mężem mieliśmy bilety na tygodniowy urlop. Nawet nie wiem kiedy para znajomych dołączyła do nas na cześć wyprawy.
Program wyjazdu był intensywny, chcieliśmy wycisnąć z niego jak najwięcej. Po wylądowaniu wypożyczyliśmy samochód i pognaliśmy nad Morze Martwe, by unosić się na wodzie. Uczucie nie do opisania! Najchętniej zostałabym tam dłużej, ale moja ekipa miała już dosyć słonej wody. Całe szczęście, przy drodze rozstawiony był prowizoryczny prysznic, pod którym mogliśmy spłukać z siebie sól.
Przed nami długa droga, bo tego dnia mieliśmy nocleg w hostelu niedaleko Petry. Spędziliśmy przyjemny wieczór w restauracji na dachu naszego hostelu. Poznaliśmy typowe jordańskie danie – mansaf, czyli jagnięcinę z ryżem i serem jameed, i zakochaliśmy się w smaku tureckiej herbaty.
Przed wschodem słońca czekaliśmy już na wejście do jednej z Cudów Świata. Na jednym ze straganów obudziliśmy właściciela, żeby kupić kawę z kardamonem (i rozbudzić też siebie ;)).
Petra nas zachwyciła, choć pewnie warto byłoby wziąć przewodnika. Mimo, że był to grudzień, słońce mocno grzało, szczególnie gdy wchodziliśmy wysoko na skały, by podziwiać widoki z góry na skarbiec. Chętnie zatrzymaliśmy się w zbudowanych z kocy „altankach” i zamawialiśmy słodką herbatę.
Gdy zmęczyliśmy się już chodzeniem po starożytnym mieście (mieliśmy mało czasu czasu, więc nie mogliśmy rozłożyć zwiedzania na parę dni), ruszyliśmy dalej na południe, na pustynię Wadi Rum.
Na parkingu już czekał na nas Rakan, żeby zabrać na terenowym samochodem na kamping wgłąb pustyni. Zarezerwowaliśmy nocleg w beduińskich namiotach, ale zupełnie nie spodziewaliśmy się pozostałych atrakcji!
Poznaliśmy pustynny sposób grillowania warzyw i mięs – w beczce zakopanej w piasku – były przepyszne! Wieczór spędziliśmy w dużym namiocie wokół paleniska. Rakan zapewnił też muzykę na żywo, lokalnego grajka, i zachęcał do wspólnych tańców.
Następnego dnia czekały na nas następne przygody. Calutki dzień spędziliśmy jeżdżąc po pustyni i obserwując niezwykłe formacje skalne. Wspinaliśmy się na skały przypominające sękacz, widok zapierał dech w piersiach! Oglądaliśmy wąwozy, skalne mostki i wydmy. Zatrzymaliśmy się przy pięknych straganach, z równie pięknymi kotami. W porze lunchu dołączył do nas syn naszego kierowcy i razem zorganizowali nam piknik. A na koniec dnia podjechaliśmy na wielką skałę oglądać z niej zachód słońca.”
III nagroda – zestaw Podróżnika z Polski…
- Ręcznie szyta nerka podróżna, wykonany przez By my Mum
- Ręcznie szyty niezbędnik na dokumenty w podróży (waluty, bilety i inne drobiazgi) szyta przez Pracownia Księżyc oraz Joanna Orlikowska
…leci do Jakuba Tochorka!
„W ubiegłym roku wyjechaliśmy z żoną na 3-miesięczną podróż po Azji Południowo-Wschodniej. Ostatnim krajem, który odwiedziliśmy była Kambodża. Dotarcie na miejsce okazało się trudnym zadaniem, bo nasz lot ze stolicy Laosu został odwołany (o czym nie zostaliśmy nawet poinformowani). Nocnym pociągiem 3 klasy dojechaliśmy do Bangkoku, gdzie cudem zdążyliśmy na poranny samolot. Bardzo chcieliśmy uniknąć owianych złą sławą lądowych przejść granicznych z Kambodżą.
W Siem Reap mieliśmy umówiony nocleg na Couchsurfingu, jednak, gdy dotarliśmy na miejsce, nasz gospodarz był jeszcze w pracy. Po nieprzespanej nocy w pociągu, brudni i spoceni marzyliśmy o prysznicu i drzemce. Zarezerwowaliśmy więc najtańszy nocleg (hostel z basenem za 19 zł za dwie osoby), w którym spędziliśmy jakieś 5 godzin w środku dnia.
Po orzeźwiającym prysznicu, pluskaniu w basenie (nasze łóżka nie były jeszcze gotowe ;)) i 2-godzinnym spanku przyszła pora na poznanie naszego gospodarza. Był nim bardzo miły, 18-letni Khmer – Sroy.
Planowaliśmy zatrzymać się u niego tylko na parę dni – zwiedzić Angkor i kilka ciekawych miejsc w okolicy. Jednak po kilku rozmowach, zostaliśmy zaproszeni na wspólny camping z jego znajomymi. Nie całkiem pasowało to do naszych planów, ale brzmiało jak świetna przygoda!
Choć mamy niemałe doświadczenie biwakowania w terenie, zupełnie nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Czy mieszkają tam dzikie zwierzęta? Co będziemy jeść? I najważniejsze: co, jeśli będzie padało? Prognozy nie były zachęcające, tym bardziej, że zaczęła się już pora deszczowa. Swoimi wątpliwościami dzieliliśmy się ze Sroyem, jednak on zdawał się niczym nie przejmować.
Przyszła sobota. Sroy zorganizował dla nas wojskowe hamaki z moskitierami, pożyczył nam swój skuter i ruszyliśmy w drogę. W piątkę na trzech skuterach, obładowani pod kurek.
Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanie przy przydrożnym grillu. Czekając na jedzenie próbowaliśmy znaleźć grę karcianą, w którą damy radę wspólnie zagrać. Postanowiliśmy nauczyć ich gry w wojnę.
Nasi towarzysze nie byli zachwyceni naszym tempem jazdy i na nic się zdały tłumaczenia, że w razie wypadku możemy mieć poważne kłopoty.
Dojechaliśmy do Parku Narodowego Kulen. Droga z asfaltowej zmieniła się na klimatyczną drogę przez dżunglę. Zobaczyliśmy wielki wodospad (ten, z którego skakała Lara Croft w Tomb Raider) i kilka ciekawych miejsc. Zatrzymaliśmy się na lunch, a w menu znalazły się m.in. grillowana żaba.
Jechaliśmy pod górę, przez las, pomiędzy małymi domami na palach, przez sad, aż w końcu dotarliśmy na klif. Z góry rozpościerał się piękny widok na kambodżańskie równiny. To było miejsce naszego obozowiska.
Rozwiesiliśmy hamaki i plandeki. Dzień upłynął nam spokojnie – w przeciwieństwie do nocy, kiedy zaczął się ulewny deszcz i burza. Skuleni siedzieliśmy pod przeciekającą plandeką. Początkowo graliśmy w karty, ale szybko okazało się, że nasz poziom pozytywnej energii jest dużo niższy, niż naszych towarzyszy. Próbowaliśmy więc przespać się pod przeciwdeszczowymi pelerynkami. W środku nocy deszcz ustał i postanowiliśmy rozwiesić jeszcze hamak. Położyliśmy się w nim we dwoje i spaliśmy do rana.
Rano nastąpił moment, na który czekali nasi nowi znajomi. Usiedli razem na klifie i czekali, aż chmury i mgły ukryją ten piękny widok.”
Nagroda publiczności – zestaw z Bhutanu…
- Ręcznie wykonywane kadzidła z ziół i olejków eterycznych
- Naturalne mydełko z małej manufaktury z okolic Phunaki
- Breloczek w formie fallusa – bhutańskiego symbolu szczęścia i obfitości
…wędruje do… Mao Osman!
„Udzielałem się w indyjskiej Kalkucie jako wolontariusz. Drogę do pracy skracałem sobie idąc przez obszar miejscowych slumsów. Na początku mimochodem zacząłem się przyglądać życiu w obrębie dzielnicy nędzy. Później widoki coraz bardziej mnie fascynowały i szybko stały się moim fotograficznym tematem.
Większość domów bardziej przypominała szałasy sklecone z tego co można znaleźć w okolicy ustawione były w rzędzie wzdłuż torów kolejowych. Motorniczy pociągów zwalniali wjeżdżając w ten rejon. Ściany szałasów dzieliła niewielka odległość od mijanych wagonów. Podmuch przejeżdżającego składu musiał być odczuwalny przez domowników.
Bywalcy Indii wiedzą, że miasta są zatłoczone i przeludnione, tym bardziej slumsy. Niewiele jest tam przestrzeni życiowej. Szybko zauważyłem, że wiele życiowych czynności odbywa się między torowiskiem, często widywałem grupki mężczyzn, które siedząc na szynach grali w karty, przestrzeń między szynami służyła jako popularna ścieżka, a dla dzieci o zgrozo plac zabaw.
Pewnego poranka zaskoczył mnie jednak widok młodej matki myjącej swoje dziecko wodą z miski. Szczęśliwie motorniczy z daleka ostrzegali ludzi klaksonem, by mieli czas zejść bezpiecznie z torowiska. Zdziwiony byłem pogodnym usposobieniem, pomysłowością i żywiołowością mieszkańców slumsów. Byli czyści i zadbani pomimo surowych warunków i biedy. Uśmiechali się, zaczepiali mnie, by pogadać, a nawet poczęstować jedzeniem. Wcześniej byłem przekonany, że mieszkańcy dzielnicy biedy pogrążeni są w nędzy, rozpaczy i depresji, na szczęście ich rzeczywistość okazała się bardziej kolorowa.”
-
Renata Sabela
RedaktorkaWłaścicielka i dusza Soul Travel. Podróżniczka, fotografka, żeglarka. Od lat zgłębia nauki starszyzn plemiennych. Ambasadorka odpowiedzialnego podróżowania.
Podobne artykuły
Polecane wyprawy
Wyjątkowe wyprawy poza utartymi szlakami, warsztaty fotograficzne w klimatycznych miejscach i podróże w rytmie slow, które celebrują lokalne tradycje.