Podróż do Brazylii – alternatywne światy Rio de Janeiro

3

Magdalena Jarocka

Redaktorka

Redaktorka, podróżniczka, przewodniczka, mól książkowy i pożeracz słodyczy. 

Samba! El cima, el cima, cima, cima. Sempre assim, em baixo, em baixo, baixo, baixo… Mam problem z Rio. Tak, jak mam problem z Kubą, czy tymi wszystkimi plażami z białym piaskiem, gdzie w sąsiedztwie luksusowych resortów, ludzie mieszkają dosłownie na śmietniku. Mam problem z miejscami, które przykrywa się makijażem i sprytnym marketingiem, żeby kojarzyły się wyłącznie z dobrą zabawą, malowniczymi krajobrazami i drinkiem z palemką. Rio de Janeiro z folderów, to kolory, cekiny i pióra. To karnawał, samba i Copacabana.

Ale wystarczy wyjść, poza strefę city tourów, by zobaczyć obdrapane budynki, wszechobecny brud, ludzi którzy dawno zgubili cel i plątaninę kabli powiewającą na wietrze. I wcale nie mówię tylko o fawelach. Bo paradoksalnie, one w ostatnim czasie nawet nabrały turystycznej atrakcyjności. Kolorowe cegiełki oblepiające wzgórza doczekały się swojego miejsca w planie zwiedzania Rio. Taka moda. Biedaturystyka. „Poznaj życie w największych slumsach miasta”. Popatrz, powzdychaj, polepsz sobie nastrój, że jednak masz nie najgorzej.

Jest coś takiego w Rio de Janeiro, co fascynuje. Może właśnie ten kontrast blichtru i nędzy? Może koloryt, na który składają się przedstawiciele wielu nacji świata? A może brazylijska muzyka, którą nie ogranicza zasobność portfela, i taką samą intensywnością wypływa zarówno z modnych klubów w Leblon, jak i uliczek Rocinha? Jedno jest pewne, to miasto nikogo nie pozostawia obojętnym.

Aby odkryć wszystkie atrakcje Rio de Janeiro warto spojrzeć na miasto z kilku stron. Przejść się uliczkami Centro gdzie nowoczesne wieżowce sąsiadują z tymi okresu Belle Époque. Wejść na jedno ze wzgórz otaczających miasto i spojrzeć na nie z góry. Zajrzeć tam, gdzie nie docierają wszyscy i tam, gdzie wszystkich jest bez liku. Tylko tak wyrobicie sobie własne zdanie i poznacie kontrastowe odcienie Rio. Zwiedzanie Rio de Janeiro możecie zacząć od futurystycznego Museu do Amanhã (Muzeum Jutra) i pobliskiego Muzeum Sztuki w Rio (MAR). To świetny sposób, na pierwsze spotkanie z brazylijską kulturą. Potem odwiedźcie Królewską Czytelnię Portugalską – najpiękniejszą bibliotekę świata i najdziwniejszy kościół miasta – katedrę św. Sebastiana. Odkryjcie sztukę ulicy, barwne murale i portugalskie balkony, piękno starych kamienic, których intensywne kolory przybrudził czas. Wstąpcie do Pedra do Sal, miejsca w którym narodziła się samba, spróbujcie coxhinas, napijcie się caipirinhas w Santa Teresa i poczujcie artystyczny klimat Brazylii.

Fawele w Rio de Janeiro – wzgórza straconych nadziei

Wracali z baru. Może byli za głośni? Wypili kilka piw. Może coś zapalili? Świętowali pierwszą pensję jednego z nich. Tam, gdzie bezrobocie sięga kosmicznych procentów, to wielkie wydarzenie. Policjanci strzelili ponad 100 razy. Zginęło 25 osób. Od tak. Zabłąkane (lub nie) kule w wąskich uliczkach faweli, dosięgły już wiele istnień, zwykle biednych i czarnych. I nie zawsze strzelali członkowie gangów narkotykowych.

Proces tworzenia faweli nie odbiegał od tego, jak powstawały dzielnice biedy innych światowych metropolii. Skuszeni wizją lepszego życia, mieszkańcy biedniejszych części Brazylii szczególnie w latach 50-tych XX w. migrowali do miast, przede wszystkim do Rio, które do 1960 r. było stolicą kraju. Z braku pieniędzy zajmowali tereny niczyje, położone na zboczach wzgórz, które często się osuwały i budowali domy z czego się dało. Nie było tam prądu, kanalizacji, dostępu do usług medycznych. Kwitła przestępczość.

Lata 80-te zapisały się w historii faweli jako czarny rozdział, czas wojen gangów narkotykowych. Oczywiście podejmowano próby „polepszenia” stanu rzeczy. Jednym z nich było przesiedlenie siłą tysięcy mieszkańców do osiedli socjalnych. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w 2016 r. na masową skalę pacyfikowano fawele. Czy te działania, zdały egzamin? Zdania są podzielone. W Rio de Janeiro bezpieczeństwo nadal pozostawia wiele do życzenia. Mieszkańcy faweli nadal borykają się z ubóstwem, niedostateczną opieką medyczną, fatalnym poziomem edukacji i dyskryminacją. Ci z Rocinha i innych marginalnych dzielnic, mają łatkę tych gorszych, są słabiej opłacani, nawet gdy pracują w centrum miasta. „Jeśli uciekniesz, bestia cię złapie; jeśli zostaniesz, bestia cię zje”. Cytat z filmu „Miasto Boga” doskonale ilustruje sytuację mieszkańców faweli. Z kręgu biedy trudno się wyrwać.

Głowa cukru w Rio de Janeiro i Pedro de Gavia – wzgórza lepszej perspektywy

Czas na zmianę punktu widzenia, choć nadal będzie on z wysoka. Stolica Brazylii jest jednym z najpiękniej położonych miast świata. Leży nad Atlantykiem, w Zatoce Guanabara otoczonej zielonymi wzgórzami i skalnymi monolitami jak Pão de Açúcar, czyli słynna Głowa Cukru w Rio. Góra wznosi się na 396 m n.p.m. Na szczyt wjeżdża kolejka teleférico. Przez szyby wagonika można zobaczyć Rio z zupełnie innej perspektywy. Widać wzgórza, zatoki, złociste plaże Copacabana, Ipanema i pomnik Chrystusa Zbawiciela królującego nad miastem. Choć niektórym pomysł wyda się absurdalny, to na szczyt można dostać się również na własnych nogach. Trasa jest wymagająca, zajmuje ok 2-3 godziny w jedną stronę, a najlepiej wybrać się na nią z przewodnikiem. Przyda się też świetna kondycja i odwaga, bo już na początku śmiałków wita tabliczka „Niebezpieczny szlak z ryzykiem śmierci”.

Dla osób żądnych wyzwań polecamy alternatywną trasę, na inny punkt widokowy – Pedro de Gavia. Tu trzeba się wspiąć na 844 m. i zarezerwować sobie na całą trasę nie mniej niż 5-6 godzin. Szlak polecany jest dla obeznanych w działalności górskiej. Droga wiedzie przez dżunglę i bardziej skaliste odcinki (zabezpieczone czasem łańcuchami) oraz najtrudniejszy odcinek – przełęcz Carrasqueira, gdzie trzeba się zmierzyć z niemal pionową, 35 metrową ścianą. Nagrodą są nie tylko widoki ze szczytu, ale również sam Park Narodowy Tijuca, małpy, kolibry i tukany, które z radością będą Wam towarzyszyły na szlaku.

Plaże w Rio de Janeiro – z czego słynie Copacabana?

Po wymagającej wędrówce warto odpocząć i bo brazylijsku wrzucić na luz. Copacabana jest jak synonim zabawy. To gorące słońce muskające nagie ciała dziewczyn. To ocean, wzgórza, plaża. Niebieski, zielony i złoty. Kolory brazylijskiego snu. Ruch, hałas, przepływające masy ludzkie, ale i jakaś harmonijna symbioza. To jedno z tych miejsc, w którym nie ma podziałów. Biedny siedzi obok bogatego. Wstęp jest darmowy, więc w wolne dni całe rodziny ciągną za sobą krzesła, torby z jedzeniem, skrzynki z piwem, ręczniki i parasole. Można się kąpać, pograć w siatkówkę, pobiegać, posiedzieć. Czasem odbywają się tu koncerty, nawet takich gwiazd jak Madonna czy Rolling Stones.

Do lat 70-tych XX w. Copacabana była mekką brazylijskiej elity gospodarczej i politycznej, którą chroniły mury kamienic, wyglądających jak pałace, z marmurowymi posadzkami, kryształowymi żyrandolami i dekoracjami w stylu art déco. Na wystawnych przyjęciach gościły gwiazdy filmowe, głowy państw i artyści. Na mniej oficjalnych spotkaniach narodziła się bossa nova. Po przeniesieniu stolicy do Brasilii, dzielnica zaczęła zmagać się z przeludnieniem, brudem, a plażę nieustannie podmywały sztormy. Gdy zaczęto przywracać jej świetność, postanowiono stworzyć nadmorską promenadę z prawdziwego zdarzenia. Do współpracy został zaproszony awangardowy projektant Roberto Marx. Roberto był człowiekiem olbrzymiej postury, olbrzymiego talentu i ogromnym orędownikiem ochrony krajobrazu, w tym lasów Amazońskich, które już wtedy wycinano na potęgę. I poprzez sztukę manifestował swoje racje. Na Avenida Atlântica zaproponował czarno-biało-czerwoną kompozycję organicznych kształtów, malujących barwy, patchworkowej społeczności Copacabana.

Stadion Maracana i katedra św. Sebastiana – dwie świątynie Cariocas

„Trzymajcie Boga z dala od piłki nożnej” – takie apele wystosowała FIFA do brazylijskich piłkarzy, gdy pokazali się na meczach w koszulkach z religijnymi hasłami. T-shirt brazylijskiej reprezentacji z Chrystusem Odkupicielem krąży w sieci jak viral. Figurki Matki Boskiej w garderobach piłkarzy, kaplice na stadionach nie są niczym niezwykłym. Brazylijska wiara jest tak silna, jak miłość do footballu. Nic dziwnego, że czasem jedno przenika drugie, a sport staje się platformą do ewangelizacji. Dla Cariocas – bo tak nazywa się powszechnie mieszkańców Rio, stadion Maracana jest jak miejsce kultu, boisko piłkarskie jak świątynia, a czołowych piłkarzy czci się niemal jak bogów. Choć zjawisko ociera się o fanatyzm, ma swoje pozytywne przejawy. W biedniejszych dzielnicach działają organizacje chrześcijańskie, które poprzez piłkę starają się wyrwać dzieciaki ze złych środowisk. Sam Pele na jednej z faweli zbudował inteligentne boisko, które do oświetlenia terenu wykorzystuje energię kinetyczną z ruchu biegających po nim piłkarzy.

W Rio jest też druga katedra. W sensie dosłownym, choć też nie jest taka zwykła. Katedrę Metropolitalną św. Sebastiana zaprojektował Edgar Fonseca – uczeń słynnego Oscara Niemeyera. Brutalistyczna budowla wgląda jak prekolumbijska piramida utkana z betonu i witraży. Nowa forma, wyrosła na gruncie starych tradycji. Nowa Brazylia, pamiętająca o tym, gdzie są korzenie Południowej Ameryki i dosłownie miażdżąca kolonialną przeszłość. Dokładnie w tym miejscu stał kiedyś inny kościół. Barokowy. Lubili go królowie z portugalskich dynastii. Z czasem stał się za mały dla wiernych i rodzącego się ducha niezależnej Brazylii.

Mural das Etnias – największy mural na świecie

Różnorodność mieszkańców Rio de Janeiro nie tkwi jedynie w ich statusie materialnym. Żyją tu potomkowie portugalskich kolonistów i czarnych niewolników, Niemcy, Polacy, Włosi, Indianie i Azjaci. Hołd międzykulturowości miasta oddał chilijski artysta Jorge Selarón, kafelek po kafelku budując barwną mozaikę na schodach Escadaria da Lapa (od dzielnicy), lub jak kto woli Escadaria Selarón (od nazwiska twórcy). Płytki pochodzą z różnych stron świata i wiele z nich ma swoją historię. Część z nich Jorge przywiózł ze swoich licznych podróży, część wygrzebał z miejskich gruzowisk, niektóre otrzymał w prezencie od ludzi z różnych krańców świata zafascynowanych jego pracą i determinacją. Bo Jorge był prawdziwym artystą ulicy, obsesyjnie oddany swojemu dziełu, które było jego chlebem powszednim i miejscem ostatniego tchnienia. Znaleziono go martwego na stopniach Escadaria Selarón 10 stycznia 2013 roku.

Spacerując krętymi uliczkami Santa Teresa, można odnieść wrażenie jakby cała dzielnica była jednym wielkim płótnem. Ekspresja artystyczna pokrywa ściany, mury, wchodzi w trójwymiar za sprawą kreatywnych instalacji. Barwne murale poruszają problemy społeczne, ekologiczne, prowokują do zatrzymania się i wsłuchania w ich narrację. Ale najsłynniejszym dziełem sztuki ulicznej jest Mural das Etnias, wpisany na listę Guinnessa jako największy mural na świecie. Znajduje się w portowej dzielnicy przy Av. Rodriges Alves, a jego twórcą jest brazylijski artysta Eduardo Kobra. Ma 170 metrów długości i 15 metrów wysokości. Pretekstem do jego namalowania były Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro w 2016 r. i potrzeba refleksji nad korzeniami ludzkości. Dlatego zdobią go twarze przedstawicieli grup etnicznych, po jednym z każdego kontynentu.

Pedra do Sal – brazylijska samba i karnawał w Rio de Janeiro

Na początku rytm samby był wystukiwany na garnkach przy użyciu sztućców. Zbiegłych, czarnych niewolników nie było stać na prawdziwe instrumenty. W Pedra da Prainha, później znanej jako Pedra do Sal, osiedlali się, bo było tu tanio, choć nędznie. Niedaleko był port, w którym mogli znaleźć pracę. Sąsiedzkie spotkania, z czasem zaczęły wypełniać dźwięki bębnów połączone z portugalskimi melodiami. Schody Pedra do Sal stały się nie tylko sceną na świeżym powietrzu, ale także wyrazem oporu przeciwko gwałtowi na afrobrazylijskiej tożsamości.

W takim nastroju rodziła się samba, która wkrótce miała stać się muzycznym symbolem Brazylii. Zanim trafiła na karnawał, tańczono ją na biednych przedmieściach. Dla europejskiej arystokracji była zbyt wulgarna. Na salonach tańczono walce. Podczas pierwszych brazylijskich karnawałów, które bardzie przypominały bale, zakładano galowe stroje i zakrywano maskami twarze. Z pewnością nikomu z bawiących się, nie przychodziło wówczas do głowy, że kiedyś karnawał w Rio de Janeiro będzie prawdziwym festiwalem nagości, zmysłowości i czarnych rytmów. Największą imprezą świata przyciągającą miliony ludzi.

Jeśli nie dane Wam będzie przyjechać na karnawał w Rio de Janeiro, ale chcielibyście poczuć magię samby, przyjdźcie w poniedziałkowy lub weekendowy wieczór na Pedra do Sal. „Mała Afryka” pulsuje wówczas muzyką i tańcem. Płynie samba de rais, funk i bosanowa. Ulica przemawia językiem Brazylii.

Pomnik Chrystusa w Rio de Janeiro

Stoi na szczycie Corcovado z rozpostartymi ramionami. Patrzy z góry na Copacabanę, drogie hotele i na dzielnice nędzy. Patrzy na wspaniałe krajobrazy, skalne wzgórza i zielone, tropikalne lasy, i na ogrom oceanu. Spogląda na ludzi białych i czarnych, wszystkich otaczając rozpostartymi ramionami. Miasto ma swoje problemy. Kto ich niema? Gdzieś pomiędzy Rio z pocztówek i Rio z kryminalnych kartotek, jest kilka milionów ludzi, którzy organizują pikniki na plaży, wieczorem tańczą sambę, dyskutują energicznie wymachując rękoma nad cerveza, dzielą się przysłowiową kostką czekolady i śmieją prosto serca. Mówi się, że Rio to jedno z najbardziej energetycznych miast świata. Ta energia nie wyzwala się tylko raz w roku, podczas karnawału, ale tkwi na co dzień w mieszkańcach Rio. To ją najbardziej zapamiętacie z wyprawy do Brazylii.

Gdzie dalej z Rio? Może do Amazonii?

  • 3

    Magdalena Jarocka

    Redaktorka

    Redaktorka, podróżniczka, przewodniczka, mól książkowy i pożeracz słodyczy. 

Odkryj inspirujące wyprawy

Polecane wyprawy

Wyjątkowe wyprawy poza utartymi szlakami, warsztaty fotograficzne w klimatycznych miejscach i podróże w rytmie slow, które celebrują lokalne tradycje.

Zobacz wszystkie