Może (morze) wróci – wywiad z Bartkiem Sabelą
Czy może morze wrócić? Wywiad z Bartkiem Sabelą, autorem książki Może (morze) wróci. To opowieść o tym, jak chciwość w poszukiwaniu białego złota, czyli bawełny, doprowadziła do jednej z największych i najsmutniejszych katastrof ekologicznych na Ziemi – wyschnięcia Jeziora Aralskiego, zwanego przez mieszkańców morzem.
Czy nauczyłeś się już języka rosyjskiego, którego nieznajomość utrudniała Ci podróżowanie po tamtym rejonie świata?
Miałem wyrzuty sumienia, że jadę do kraju, którego języka (urzędowego) nie znam. To wiele utrudniało. Nie byłem w stanie porozmawiać z ludźmi. Dla Polaka porozumienie się po rosyjsku nie jest wielkim problemem, jednak przeprowadzenie głębszej i bardziej delikatnej rozmowy jest utrudnione. Uczę się teraz rosyjskiego.
Opisujesz wielokrotnie gościnność i serdeczność Uzbeków. Jak w takim razie porozumiewałeś się z nimi?
Językiem wszechświata. Jeśli dwie osoby chcą się dogadać, to uda im się to niezależnie od języka. Zarówno ja bardzo chciałem, jak i oni. Dla nich każdy jest gościem, bardzo ciepło ich przyjmują i są ciekawi ludzi.
Nie uważasz się za podróżnika, nie jesteś też badaczem czy historykiem. W takim razie kim jesteś, skoro jedziesz do Karakałpakstanu i piszesz o nim książkę?
Nie czuję się podróżnikiem. Jeżdżę teraz z książką, spotykam ludzi, którzy podróżowali do wspaniałych zakątków świata. A moja wyprawa do Uzbekistanu była pierwszą podróżą niezwiązaną z tym, co robię od lat, czyli ze wspinaniem. Przyciągnęły mnie proste, ludzkie względy – ogromna tragedia ludzi i środowiska.
Jednak wiele osób słyszało o Morzu Aralskim w Uzbekistanie, a nie każdy jedzie tam i pisze o nim książkę.
To dziwna historia. Ten temat wydał mi się całkowicie nieprawdopodobny. Widziałem w Internecie zdjęcia, które każdy może sobie obejrzeć. Wiedząc już, że tam jadę, nadal nie wierzyłem, że to wszystko jest prawdziwe. Może widziałem jakieś zakłamane zdjęcia i wybrane kadry? Pojadę, a okaże się, że tam wcale tak nie jest. Niestety to wygląda jeszcze gorzej. To wszystko prawda. Impuls spowodował, że pojechałem do Karakałpakstanu. Byłem nad Morzem Bałtyckim, to pojadę nad Aralskie. Gdy myślę o tym, gdzie teraz chciałbym pojechać, nie mogę znaleźć celu, chociaż byłem naprawdę w niewielu miejscach i wszystko dla mnie jest ciekawe. Ale szukam historii, która chwyci za serce. Tam ta historia była. I chyba dlatego tam pojechałem.
Czy po tej historii przemieniłeś się w reportera?
Bardzo lubię czytać reportaże. Pisząc tę książkę, starałem się podejść reportersko do tematu. Czy się udało? Natomiast kolejna rzecz, którą chciałbym zrobić w Uzbekistanie nad Morzem Aralskim jest już bardziej dziennikarska.
Mówisz o filmie dokumentalnym, do którego zdjęcia mają powstać jeszcze w tym roku.
Bardzo chciałabym tam wrócić i głębiej porozmawiać z ludźmi, spędzić z nimi więcej czasu, zobaczyć, jak żyją. Ktoś mnie o to zapytał, a ja nie wiem, z czego żyją, co jedzą, jak funkcjonują. Chcę się tego dowiedzieć i pokazać w formie filmu.
Czy miałeś jakieś obawy przed tą podróżą, które się w ogóle nie sprawdziły i przykre niespodzianki, których z kolei w ogóle się nie spodziewałeś?
Nie było takich przeszkód. Po samym Uzbekistanie podróżuje się bezproblemowo. Ale byłem zaskoczony całą masą rzeczy. Tam co krok napotyka się na jakieś absurdy, których nie sposób wytłumaczyć zdroworozsądkowo.
Czy te absurdy to specyfika uzbeckiej rzeczywistości czy pozostałość po Związku Radzieckim?
To są z pewnością postsowieckie pozostałości, które w podobnym kształcie funkcjonują w całej Azji Środkowej. Przykładem może być przedziwna historia waluty uzbeckiej czy bezwzględny obowiązek meldunkowy. Mimo dwudziestu lat niepodległości, w Uzbekistanie panuje bardzo silna dyktatura. To jest państwo milicyjne.
Choć głównym tematem opowieści jest Morze Aralskie, to podróżujesz przez cały Uzbekistan. Jakie inne miejsca Cię tam urzekły?
To jest fantastyczny kraj. Do kilku miejsc nie zdążyłem dojechać, ale w zasadzie zwiedziłem cały Uzbekistan. Każde miejsce, w którym byłem – Taszkent, Samarkanda, Chiwa, Buchara, okolice tych miast, później sam Karakałpakstan – Nukus, Munjak, Morze Aralskie, było fascynujące. Niektóre z tych miejsc – wbrew temu, co mówią przewodniki – kryją w sobie niesamowite historie i atrakcje. Najlepszym przykładem jest właśnie Taszkent, którego zwiedzanie się odradza, ponieważ w zasadzie nie ma tam nic do oglądania. To nieprawda. Zostałem tam najdłużej ze wszystkich miast, które odwiedziłem. Niesamowita metropolia, która jest zlepkiem starego uzbeckiego miasta, które istniało do trzęsienia ziemi w 1966 roku z sowieckim molochem, gdzie władza patrzy na ciebie wielkim okiem. Czuć to na każdym kroku. Gigantyczne ulice i szare gmachy, a w środku tego bajkowe bazary. Tego nie było w Samarkandzie, Bucharze czy Chiwie. Każde z tych miast jest zupełnie inne.
Wróćmy do największego i najsmutniejszego bohatera tej opowieści, czyli Morza Aralskiego. Na czym polega jego tragedia?
To historia opowiadająca o tym, co się dzieje, gdy obłąkane ludzkie pomysły przypadkiem zostaną zrealizowane. One się rodzą w głowach polityków, decydentów, jednak najczęściej nie ma środków na ich realizację. Tam jednak zostały zrealizowane szaleńcze pomysły Nikity Chruszczowa stworzenia z Azji Środkowej – Kazachstanu, Uzbekistanu i Turkmenistanu – wielkich spichlerzy bawełny dla Związku Radzieckiego. Wykorzystując wody rzek Amu-darii i Syr-darii, które zasilały Jezioro Aralskie, zirygowano setki tysięcy hektarów gleby w sposób typowo radziecki, czyli niedbały. Doprowadziło to do tragedii. Wycięto gigantyczne połacie lasów, wyschło samo Jezioro Aralskie i została bawełna. Tysiące kilometrów kanałów irygacyjnych niesie wodę donikąd. Ogromna część wody odebrana rzekom nie trafia na pola bawełny, ani też nie dociera do Aralu, lecz po prostu wyparowuje z tych niedbale zbudowanych kanałów irygacyjnych.
Warto zaznaczyć, że nie rozmawiamy o takim sobie jeziorze, lecz o gigantycznym akwenie.
Jeziora Aralskie było jeszcze 50 lat temu czwartym największym jeziorem na świecie. To jest obszar Republiki Czeskiej, Chorwacji, Litwy czy Irlandii. Gigantyczna ilość wody, która po prostu wyparowała.
Jakie są konsekwencje zniknięcia Aralu dla ludzi i natury?
Ta tragedia ma wiele wymiarów – od politycznego, środowiskowego, klimatycznego poprzez nieszczęście zwykłych ludzi, którzy od wieków żyli z niego, będąc rybakami. Karakałpakowie (rdzenni mieszkańcy tamtych rejonów) zamiast pięknego morza, mają gigantyczną pustynię. Zmienił się klimat w promieniu kilkuset kilometrów. Woda, która kiedyś powstrzymywała wiatry z Syberii, nie istnieje. Lato stało się znaczniej bardziej gorące, a zimy okropnie mroźne. Uruchomiły się też bardzo silne wiatry, które niosą gigantyczne ilości pustynnego piachu. Do tego zmienił się cały krajobraz Karakałpakstanu, a przede wszystkim delt Amu-darii i Syr-darii. Kiedyś znajdowało się tam 90% lasów Azji Środkowej, w co teraz trudno jest uwierzyć. Tam można było spotkać flamingi i tygrysy kaspijskie i dziesiątki innych zwierząt. Teraz nie ma tam nic.
Z Twoich fotografii z podróży do Uzbekistanu uderza niezwykle jednostajny, szary i smutny krajobraz. Co Ciebie w nim najbardziej poruszyło?
Pytanie, po co tam w ogóle jechać i co tam oglądać. Dla mnie było coś niezwykle przyciągającego w tym postapokaliptycznym krajobrazie. Te traumatyczne historie mają w sobie coś magnetyzującego, bo mimo jednostajności, braku kolorów są absolutnie fascynujące.
Co było najważniejszego w tej podróży dla Ciebie jako człowieka? Co z niej wyniosłeś?
Wiedziałem, po co tam jadę i co tam zastanę. Mimo tego, to co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Ogromna lekcja pokory. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które również tam były i wszystkie zgodnie twierdzą, że jest to jeden z najsmutniejszych widoków, jakie widziały w życiu. Morze Aralskie musiało być kiedyś przepięknym, niezwykłym kawałkiem Ziemi. A stoi się tam ze świadomością, że prawdopodobnie ono się jednak nigdy nie odrodzi. To ogromnie daje do myślenia. Pytanie, czy morze wróci, jest skierowane do wszystkich.
Jesteśmy odpowiedzialni za to, co robimy, nie tylko w skali makropolitycznej. Każdy z nas kupuje bawełniane koszulki, które wyrzuca po miesiącu. A bawełnę na tę koszulkę zbierają dzieci w Uzbekistanie. Świadomość tego, że wszystko jest ze sobą połączone i żyjemy razem na jednej planecie, a nie osobno w oddzielnych miastach, była tym, co wyniosłem z tej podróży.
Czy to nauka, którą powinniśmy wszyscy odebrać z historii Morza Aralskiego?
Tworzymy i przyznajemy sobie prawo do rządzenia i manipulowania środowiskiem. Jest to zapisane już w Biblii. Uznaliśmy nasze panowanie na Ziemi za nieodłączne prawo – zwierzęta nam podlegają, planeta należy do nas i możemy z nią robić, co chcemy. To nieprawda. Tak być nie powinno, ponieważ już teraz nasze działanie zaczyna się obracać przeciwko nam. Każdy to mniej więcej wie, jest tego bardziej lub mniej świadomy, ale powinniśmy o tym pamiętać na głębszym poziomie.
Bohater Twojej książki, stary rybak z Munjaku, mówi, że czeka na powrót Aralu. Czy może morze wrócić?
Uderzające, że mieszkający tam ludzie naprawdę wierzą i czekają na powrót morza. Kiedyś Amu-daria przyniesie wiele świeżej wody i ten ich Aral się odrodzi. Znów będą mogli być rybakami i łowić ryby. Widziałem w oczach tego rozmówcy, że on naprawdę ma na to nadzieję. Niestety… Najprawdopodobniej Aral po stronie uzbeckiej zniknie doszczętnie, wyschnie w przeciągu kilkunastu lat. Władzom Uzbekistanu i Azji Środkowej coraz mniej zależy na jego powrocie. Ale osoby, których historia, kultura i tożsamość jest nieodłącznie związana z tym morzem, wciąż na nie czekają.
Rozmawiała: Dorota Oczak-Stach