Morze Aralskie – utracony raj Azji Środkowej

fot. Adam Kozak

Bartek Sabela

Przewodnik

Reporter zagraniczny, nagradzany pisarz, podróżnik, fotograf.

O tym, że Morze Aralskie zniknęło z map świata wie już chyba każdy. Chcąc jakoś wyobrazić sobie rozmiar katastrofy i mechanizmy, które do niej doprowadziły wymyśliłem kiedyś taką metaforę. Puśćmy zatem wodze fantazji i cofnijmy się do połowy ubiegłego stulecia. Wyobraźmy sobie następującą historię. W latach 50. XX w., w ramach planu pięcioletniego, Komitet Centralny PZPR postanawia uczynić z Polski światową potęgę w produkcji… karpia. Karp, nasza ryba narodowa, zostaje wyniesiony do rangi symbolu państwowego. Produkcji karpia zostaje podporządkowane funkcjonowanie państwa oraz każdego obywatela. Polski karp ma być na stołach całego świata, od Chicago po Władywostok. Kłopot tylko jest jeden: nie mamy aż tak ogromnych hodowli. Ależ, jaki to kłopot ?! Zrobimy je ! Aby to osiągnąć, planiści postanawiają utworzyć wielkie sztuczne jezioro, specjalnie pod hodowlę karpia…

Wybór pada na Mazury, bo tam już przecież trochę jezior jest – połączy się je w jedno duże. W tym celu z Wisły przekopany zostaje ogromny kanał doprowadzający wodę do Wielkiego Jeziora Mazurskiego im. Włodzimierza Lenina, którego brzeg ma być tuż za Warszawą, na wysokości Wyszkowa. Jezioro ma być nie byle jakie, bo o powierzchni… jednej czwartej kraju. W końcu, żeby zasypać cały świat karpiem, trzeba mieć go gdzie hodować. Wspaniałemu pomysłowi oczywiście kibicuje Wielki Brat: ponoć idea wyszła z samego Kremla, bo Nikita Chruszczow uwielbia karpia – jego co najmniej trzy razy w tygodniu i zawsze pragnął mieć ogromne hodowle tej ryby.

Wielkie Jezioro Mazurskie, zwane także Karpim, staje się oczkiem w głowie I sekretarza KC. Słuchy chodzą, że osobiście będzie doglądał budowy kanałów i produkcji narybku. Krzyku ekologów i mieszkańców nikt nie słucha, przecież budujemy Nowy Wspaniały Świat, problemy osobiste garstki ludzi (ot, kilku milionów) nie mają tu najmniejszego znaczenia. A piękne jeziora mazurskie? Cud natury na skalę światową ? A lasy? A zwierzęta ? Nieważne. Liczy się Karp. Świat nie interesuje się wielkim przedsięwzięciem, bo to przecież za żelazną kurtyną, co ich to obchodzi. Rusza ogromna budowa. Najpierw wysiedleni zostają pechowi mieszkańcy tej części Polski. Potem wjeżdżają buldożery. Wycięte zostają wszystkie lasy. Ginie kilkadziesiąt gatunków zwierząt. Po pięciu latach od rozpoczęcia budowy Kanałem Nikity Chruszczowa płynie już woda do Wielkiego Jeziora Mazurskiego. Pod wodą znikają kolejno Ciechanów, Ostrołęka, Łomża, Szczytno, Pisz. Tonie Olsztyn, toną Ełk i Giżycko. Woda zatrzymuje się dopiero pod Suwałkami, a na zachodzie sięga Elbląga.

Następnie zaczyna się zarybianie nowego zbiornika. Głównymi ośrodkami przetwórstwa karpia stają się : Warszawa, Toruń, Grudziądz i Płock. Stąd nasz karp – świeży, mrożony, puszkowany, w oleju, w tomacie i w sosie własnym także – eksportowany jest na cały świat. Warszawa zmienia nawet godło, pozbywając się głupiej Syrenki i zastępując ją Karpiem, z mieczem i tarczą oczywiście. Karp jest na monetach, na banknotach, w herbach, godłach i nawet w hymnie. Oczywiście to nie może być normalny karp. To musi być Karp na miarę Związku Radzieckiego, Karp ludu pracującego, Karp, jakiego nie ma nigdzie indziej na świecie, Karp wszystkich karpi, Karp, co inne karpie ma pod sobą, słowem – ÜberKarp. Wywrotkami więc sypie się do jeziora specjalne odżywki i substancje chemiczne.

Karpie błyskawicznie osiągają monstrualne rozmiary, przy których ich krewni w Łazienkach Królewskich to ledwie narybek. Karpie są teraz co najmniej dwumetrowe – wtedy dopiero wydajność z hektara jeziora jest odpowiednia i zgodna z założonym przez KC planem. Cały naród łowi karpia. A jak ktoś nie chce, to dostaje wezwanie i musi. Z wędkami siedzą zatem prawnicy, na trawlerach pracują lekarze, w przetwórniach naukowcy i nauczyciele. Dzieci łapią mniejsze karpie gołymi rękoma tam, gdzie płycej. W ciągu dwóch dekad Polska staje się największym eksporterem ryby na świecie. Marzenie się spełniło, Nikita Chruszczow jest zadowolony. Karp Polski, Polska Karpiem stojąca.

Nonsens ? Takie rzeczy się nie dzieją, rzekłby każdy. A jednak ! Taki scenariusz został już zrealizowany, to już się wydarzyło. Tylko w drugą stronę. Jezioro zostało wysuszone, a nie utworzone, karpiem zaś była bawełna. Poza tym prawie bez zmian.

Dlaczego Morze Aralskie zniknęło?

Powyższa metafora, która otwierała moją książkę Może (morze) wróci, prezentuje mechanizm, który doprowadził do katastrofy. Bo jak inaczej objąć ten absurd? Jeszcze do 1964 roku Morze Aralskie było czwartym pod względem powierzchni jeziorem na Ziemi. Jeziorem – tak, z punktu widzenia geografii było jeziorem. Jednak ze względów na niebotyczne rozmiary potocznie nazywano je morzem. Był to ekosystem o bardzo dużej bioróżnorodności na tle stepowego i półpustynnego krajobrazu Azji Środkowej. Płytka woda tworzyła liczne zatoczki i malownicze laguny. Nie bez powodu Karakałpacy i Uzbecy nazywali je Morzem Wysp – całe wschodnie wybrzeże było usiane maleńkimi wysepkami, było ich dokładnie 1534. Nad brzegiem Arala można było spotkać nawet flamingi brodzące w wodzie. Powstawały osady rybackie, potem miasta. Po morzu pływały kutry i statki wycieczkowe.

Dwa główne porty – Mujnak po stronie uzbeckiej i Aralsk po stronie kazachskiej – rozwijały się i zapewniały pracę dziesiątkom tysięcy ludzi. Morze Aralskie przyciągało również turystów, którzy wypoczywali nad jego brzegami, korzystając z nieskazitelnie czystej wody i granatowego nieba. Lasy porastające niegdyś delty Amu-darii i Syr-darii stanowiły 90 % lasów całej Azji Środkowej. W ich cieniu żyło 170 gatunków zwierząt, biegały po nich tygrysy kaspijskie i gepardy. Woda rzek, podobnie jak w starożytnym Egipcie, warunkowała życie. Ludzie hodowali zwierzęta, a nad brzegami ciągnęły się hektarami pola uprawne i sady owocowe. Ale jezioro było również ekosystemem bardzo delikatnym, w pełni uzależnionym od wody dostarczanej z dwóch potężnych rzek: Amu Darii i Syr Darii.

Już w latach dwudziestych XX wieku radzieccy planiści snuli plany wykorzystania wód rzek do nawadniania pól uprawnych. Wtedy plany zostały przerwane wojną, ale, niestety, powrócono do nich pod koniec lat pięćdziesiątych. W ramach gigantycznego planu rozwoju radzieckich republik, Uzbekistan, Kazachstan miały przestawić swoje gospodarki na produkcję ryżu i bawełny. Do tego potrzebna była woda. W ciągu paru lat koryta Amu Darii, Syr Darii i ich dopływów rozkopano tworząc tysiące kilometrów kanałów irygacyjnych. Wycięto również lasy porastające delty obu rzek, które stanowiły 90% lasów Azji Środkowej.

Wbrew pozorom przyczyną katastrofy nie była skala przedsięwzięcia – świat znał systemy irygacyjne podobnej wielkości. Niestety przy budowie kanałów zlekceważono podstawowe prawa sztuki irygacji terenów rolniczych, nie wzięto pod uwagę głosów ekologów i biologów. Wkrótce okazało się, że około 70% wody zabranej rzekom nie trafia ani do Morza Aralskiego ani na pola uprawne tylko wyparowuje ze źle zaprojektowanych i jeszcze gorzej wykonanych kanałów. Poziom wody w Morzu Aralskim zaczął gwałtownie opadać już na początku lat siedemdziesiątych. Po sześćdziesięciu latach Morze Aralskie straciło ponad 90% swojej powierzchni a na jego miejscu powstała nowa pustynia Aral-kum.

Czy warto jechać na Morze Aralskie?

Czy ten krajobraz po katastrofie wart jest dalekiej podróży? Z pewnością nie jest to wyprawa dla wszystkich. Nie bez powodu większość turystów zawraca z Chiwy w stronę Taszkentu. Karakalpakstan uważany jest za nieciekawy, nudny krajobrazowo, biedny, pozbawiony zabytków Jedwabnego Szlaku. To w dużej mierze jest prawda. Za Chiwą rozpoczyna się zupełnie inny świat, inny rozdział podróży po Uzbekistanie. Inny jednak nie znaczy gorszy.

Wysychanie Morza Aralskiego słusznie uznaje się za największą katastrofę ekologiczną XX wieku. Niewiele jest miejsc, w których z bliska można zobaczyć skutki ludzkiego szaleństwa. Tu widać je jak na dłoni i nieprawdą jest, że można je sobie wyobrazić. Ale podróż nad Morze Aralskie to nie jest tylko gratka dla wąskiej grupy ekologów czy fanów post-apokaliptycznych krajobrazów. To przede wszystkim podróż dla ludzi wrażliwych i ciekawych świata.

Jak dojechać nad Morze Aralskie?

Podróż nad Morze Aralskie znajdziecie w ofertach wielu biur podróży, można ją również wykonać samamu. Jest jednak małe „ale”. Wiele firm za „brzegi Morza Aralskiego” uważa Mujnak. Tu jednak zobaczymy jedynie kilka zardzewiałych wraków dawnej floty rybackiej. Inne oferty obejmują jednodniową podróż nad samą wodę od strony Mujnak. Plusy: daje się to zrobić w jeden dzień a koszty są niewielkie. Minusy: nie zobaczymy nic ciekawego poza płaskim dnem dawnego jeziora usianym muszelkami. Tymczasem podróż nad obecne brzegi Morza Aralskiego może być niezwykle wzruszająca i także piękna. Jednak by taka była musi trwać co najmniej trzy dni. Wtedy możemy pojechać nad wodę od zupełnie innej strony.

By wyprawa nad dzisiejsze brzegi morza miała sens, trzeba ją zacząć w Nukus. Tu wypożyczamy auta terenowe wraz z kierowcami. Owszem, w Uzbekistanie można wynająć auto terenowe samemu. Ale nawigacja po stepach okalających Aral jest mocno wymagająca a teren bywa obiektywnie trudny. Z Nukus trasa wiedzie przez Kungrad na płaskowyż Ustiurt. Tu rozciaga się przed nami bezkres płaskiego i nudnego krajobrazu. Ale tylko na chwilę. Zanim ruszymy stąd nad Aral warto zboczyć z asfaltu na zachód i zajechać na brzeg innego jeziora – słonego jeziora Bersakelmes. Uwielbiam tą nazwę. Oznacza „miejsce z którego nie ma powrotu”. Gigantyczna tafla soli robi wspaniałe wrażenie, zwłaszcza gdy akurat mamy szczęście i jest pokryta cieniutką warstwą wody. W okolicy można dość łatwo spotkać też żółwie.

Stąd ruszamy prosto na północny wschód. Po dwóch godzinach powinniśmy dojechać do potężnego urwiska skalnego wyznaczającego cały zachodni brzeg Jeziora Aralskiego. To tu właśnie kryją się niesamowite widoki, to czego nie zobaczymy jadąc dnem morza. Klif ma miejscami wysokość kilkuset metrów, schodzi do niecki jeziora fantastycznymi formami skalnymi, z których wiele ma bajkowe nazwy. Stąd też najlepiej widać to czego nie ma czyli wody jeziora.

Ktoś może powiedzieć, że to nieprawda bo woda jest. Owszem, na wysokości osady Urga, można zobaczyć rozległe rozlewiska jeziora Sudochie. Robią wspaniałe wrażenie, zwłaszcza gdy trafimy na stada flamingów. Sudochie to wbrew pozorom sztuczny zbiornik utrzymywany kanałem doprowadzającym wodę z Amu Darii. Sama Urga jest równie poruszająca i warto się tu zatrzymać nawet na nocleg. Jadąc dalej kilka godzin wzdłuż klifu, w końcu w dole zobaczymy wzruszający błękit dzisiejszego jeziora Aralskiego. W odpowiednim miejscu można zjechać z klifu w stronę samej wody co również robi potężne wrażenie. Nad brzegiem jeziora od kilku lat funkcjonuje jurt camp, w którym można się zatrzymać na noc. Odradzam. Bywa na nim głośno, czasami gra uzbeckie disko i migają kolorowe neony. Niestety. Można się jednak pojechać kawałek dalej i rozbić własny biwak w ciszy i spokoju tak by pobyć z resztkami morza sam na sam.

Czy nad Morzem Aralskim jest ładnie?

Morze Aralskie, choć dogorywa, nadal kryje w sobie mnóstwo piękna. Wyprawa nad Aral jest wspaniałą przygodą jeśli jest odpowiednio przygotowana i poprowadzona. Często słyszę głosy osób zawiedzionych tą podróżą. Najczęściej okazuje się jednak, że byli w samym Mujnak. Ale słowo „pięknie” nie jest chyba najwłaściwsze tutaj. Wyprawa nad Aral jest przede wszystkim głęboko poruszająca dla każdego wrażliwego na los Ziemi człowieka. Krajobraz zmusza do przemyśleń, refleksji, pytań o kondycję naszej cywilizacji i naszą relację z naturą.

Czy w Morzu Aralskim można pływać?

Stojąc nad brzegiem tego co zostało z Morza Aralskiego to zawsze wydaje się kuszącą perspektywą. Tak wypłynąć na szerokie wody pośród surowego środkowoazjatyckiego krajobrazu. Zwłaszcza, że najczęściej pogoda sprzyja – piękne słońce, ciepło, granatowe niebo. Czy w Morzu Aralskim można pływać? Można, owszem, ale nie jest to jednak najlepszy pomysł. To raczej przygoda wyłącznie dla koneserów i śmiałków. Każdy kto stanie nad samą wodą zauważy, że ostatni odcinek plaży grząski i błotnisty, do tego stopnia, że łatwo można zgubić buty. Glina jest tak drobna i lepka, że trudno ją zmyć ze skóry.

Załóżmy jednak, że już wejdziemy do wody. Wtedy robi się jedynie gorzej. Dno jest bardzo zdradliwe – dosłownie zapada się pod nogami, czasami aż trudno się wydostać. Najgorsze jest jednak to, że trzeba brnąć w tej gęstej glinie spory kawałek zanim woda osiągnie wystarczającą głębokość by można było płynąć. To sprawia, że próby pływania w Morzu Aralskim są po prostu niebezpieczne. Jest jeszcze jedna kwestia. Zapach gigantycznego, umierającego ekosystemu jest, lekko mówiąc, dosyć intensywny.

Zatem bikini i okulary do pływania z pewnością możecie zostawić w domu. Ale jest coś co można zrobić nad Morzem Aralskim i gwarantuję, że będzie to niezapomniane doświadczenie. Wstańcie na wschód słońca. Będąc na zachodnim brzegu południowo-zachodniego zbiornika słońce wstaje dokładnie nad taflą jeziora. Feria kolorów jest obłędna a widok zmusza do egzystencjalnych rozważań. Polecam wtedy usiąść w ciszy lub przejść się na spacer, wyobrazić sobie jak pięknie musiało tu być jeszcze w połowie XX wieku.

Czy Morze Aralskie wraca?

Co jakiś czas w mediach pojawiają się informacje o tym, że Morze Aralskie wraca. To jednak typowe clickbajty i półprawda. Wysychający zbiornik podzielił się kilka mniejszych akwenów, z których do dziś przetrwały (i są w miarę stabilne) dwa duże: zbiornik południowo-zachodni długi na przeszło 150km i szeroki na 20km oraz zbiornik północny zwany Małym Aralem. Ten ostatni, leżący w całości po stronie kazachskiej, faktycznie rośnie. Przyczyn jest kilka. Przede wszystkim Syr Daria, wpadająca właśnie do Małego Arala, nie została zniszczona projektami irygacyjnymi w takim stopniu jak jej siostra Amu Daria. Rzeka nadal dopływa do resztek Morza Aralskiego.

W 2004 roku Kazachstan zbudował potężną tamę Kok Aral, która zapobiega przelewaniu się wody w kierunku południowym na rozległe równiny po stronie uzbeckiej. To sprawia, że woda z Syr Darii zostaje w zbiorniku północnym. Ale projekt ma również inny skutek – zbiornik południowo wschodni (największy) został skazany tym samym na powolne wyschnięcie. Dziś już go nie ma.

Zatem owszem, Mały Aral rośnie. Woda powoli podchodzi pod Aralsk, niegdyś główny port po stronie kazachskiej, zmniejsza się jej zasolenie, trwa nawet proces zarybiania. Warto jednak pamiętać, że Mały Aral to raptem 5% pierwotnej powierzchni Morza Aralskiego. W całości Morze Aralskie nie wraca – przeciwnie, nadal umiera. Za każdym razem gdy wracam na Morze Aralskie, brzeg jest coraz dalej.

Więcej na temat książki Może (morze) wróci znajdziecie w innym artykule.

  • fot. Adam Kozak

    Bartek Sabela

    Przewodnik

    Reporter zagraniczny, nagradzany pisarz, podróżnik, fotograf.

Odkryj inspirujące wyprawy

Polecane wyprawy

Wyjątkowe wyprawy poza utartymi szlakami, warsztaty fotograficzne w klimatycznych miejscach i podróże w rytmie slow, które celebrują lokalne tradycje.

Zobacz wszystkie